Tak czytam te wasze historie i łezka mi się w oku kręci, tak samo jak na wspomnienie mojej

Stało się to dwa dni po powrocie z naszej ukochanej Francji. Na początku myślałam, że to właśnie tam mój ukochany mi się oświadczy, bo bardzo dziwnie się zachowywał. Próbowałam go dyskretnie podpytać, ale milczał jak zaklęty i z trudem powstrzymywał uśmieszek. ^^ Wieczorem mieliśmy wyjść na plażę. Ja czesałam włosy przed lustrem, a on zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie każdej bluzy i kurtki w szafie. Po jakiś paru minutach włączył laptopa i zaczął z kimś pisać na gadu-gadu. Nie wnikałam w to za bardzo. Poszliśmy na plażę, ale na piciu szampana się skończyło. Powiedziałam sobie, że nie będę o tym myśleć. Może wcale nie miał mi się oświadczyć? Jak będzie to się miało stać to się stanie. Dwa dni po naszym powrocie nad zalewem miał być festyn, a później koncert. Poszliśmy tam, udaliśmy się na łąkę za rzeką pod "nasze" drzewo. Słońce zaczynało zachodzić, mój misiek powiedział że musi na minutę gdzieś pójść i zaraz wraca. No dobra. Siedziałam i czekałam niczego nieświadoma. Minęło dobre dziesięć minut, a ja zaczęłam się martwić, chociaż wiedziałam że wróci. No i nadszedł... a właściwie to podskakiwał jak dziecko... w jednej ręce miał pęk balonów, w drugiej watę cukrową. Zaczęłam się śmiać na ten widok. Stanął kilka metrów przede mną z nieziemskim, najpiękniejszym na świecie uśmiechem na twarzy i poprosił, żebym wstała. Patrząc na jego zachowanie pomyślałam, że może sobie strzelił jakiegoś browarka z przypadkowo napotkanym kolegą...

Schował tą watę cukrową za plecy, wręczył mi balony mówiąc, że kwiaciarnia była zamknięta, a na jego twarzy cały czas malował się jeden i ten sam uśmiech. Klęknął, wyciągnął przed siebie watę cukrową na której czubku był pierścionek i zapytał czy chciałabym zostać jego żonką i bić się co noc o kołdrę... Zamurowało mnie totalnie i popłynęły łzy... mimo że tyle razy wyobrażałam sobie tą sytuację, to co powiem... to nie byłam w stanie nic powiedzieć oprócz ledwo wydukanego TAK. Balony wyleciały mi z ręki... nie byłam w stanie nawet ich trzymać. Chwilę później na moim palcu znalazł się pierścionek, który się okropnie kleił od tej waty, a ja widziałam go przez łzy, których potoku nie mogłam zatrzymać. Później jak już doszłam do siebie, to mieliśmy niezły ubaw z tego lepiącego się pierścionka i mojej miny która była, jak to mój misiek nazwał, "epicka". Dowiedziałam się, że to nie miało tak wyglądać i że jego narzeczoną miałam zostać właśnie tam wtedy na plaży... tyle że zostawił u siebie w domu na łóżku bluzę, w której kieszeni schowany był pierścionek, a "bez pierścionka to tak łyso".

Na gadu-gadu pisał z bratem, który zapewnił, że bluzy nie ma tam gdzie powinna być (czyli w hotelowym pokoju w szafie), ale za to pierścionek jest cały i zdrowy. Potem poszliśmy się bawić na koncert. Pamiętam to, jakby to było nie 11 sierpnia, a wczoraj. Mimo to, że nie tak D. sobie to wyobrażał (ja z resztą też) to uważa to za najlepszy plan B jaki kiedykolwiek miał.

Był to dotychczas najcudowniejszy moment w naszym wspólnym życiu... ale ten piękniejszy dopiero przed nami.
