Dzień mojego ślubu.
Niezapomniany i wspaniały dzień….
A zaczął się od dźwięku budzika ok. godz. 7
O jejku już trzeba wstawać…. Jeszcze bym sobie pospała….
Prysznic, śniadanko i dzwonek do drzwi…. Godz.8
Przyszła Joasia – fryzjerka….. Bardzo sympatyczna osoba
Z wielkim zapałem i profesjonalizmem zabiera się za ułożenie moich włosów…
A nie jest to prosta sprawa, bo niesforne kosmyki pragną kręcić się wg swojej woli….
Ale Joasia wprawną ręką przywołuje je do porządku….
Jeszcze tylko wpięcie kwiatów… instrukcja jak wpiąć welon i fryzura gotowa…..
Jestem zachwycona! Warto było 2 godziny siedzieć cierpliwie…
W między czasie zaczynają przyjeżdżać pierwsi goście…
Szczęśliwa, umalowana i uczesana idę się z nimi przywitać.
Goście pomagają mi dekorować balonami, kwiatkami i kokardkami barierki (niestety nie mogłam dzień wcześniej, bo barierki dopiero w piątek wieczorem zostały zamontowane).
Zajęłam się też plecieniem wianka, ale o historii z wiankiem nieco później….
Jak ten czas pędzi… Trzeba już zakładać suknię, buty, welon …..
Pomagają mi w tym mama i świadkowa.
Mój narzeczony też szykuje się już do wyjścia…
Jeszcze tylko sprawdzenie w lustrze czy wszystko jest w jak najlepszym porządku…
Stęskniona, lekko zestresowana, ale i radosna czekam na Mariusza.
Przyjechał…
Dzieci wybiegły mu na przywitanie.
Mój ukochany przywitał mnie czule i wręczył mi prześliczny bukiet.
Przed nami jeden z ważniejszych momentów dzisiejszego dnia – błogosławieństwo rodziców… Był to bardzo wzruszający moment …
Z mojego domu idziemy do kościoła… Po drodze dołączają się sąsiedzi i rodzina.
Droga częściowo wiedzie pośród drzew, które dają wspaniała ochłodę.
W pewnym momencie poczułam, że spada mi welon…. wypiął się z włosów
W pośpiechu świadkowa wpina mi go ponownie…
Spacerujemy dalej do kościoła… Spacer jest bardzo miły.
Po kilku minutach widać już kościół.
Przekraczamy bramę i wchodzimy na plac przed kościołem
Nagle okazuje się, ze nie ma świadka. Miał podpisać protokół a jego nie ma…
Po jakiejś chwili się odnalazł. Pojechał odstawić samochód do podziemnego garażu…. (dbał o to aby kwiaty na słońcu nie zwiędły).
Świadkowie podpisali dokumenty, większość gości weszła już do kościoła….

Teraz już tylko czekamy na księdza.
Trochę jesteśmy zdenerwowani i zakręcenie (choć w jakimś stopniu spacer nas rozluźnił).


Idąc przez kościół, czułam się szczęśliwa i dumna .....


Zaczęła się msza …. Od przepięknego śpiewu chóru i gry organisty.


Najbardziej rozbawił nas świadek, który zapomniała, że między czytaniami są psalmy… i przeczytał czytania jedno po drugim.
Na szczęście chór się zorientował i zaśpiewał psalm a po nim za raz alleluja
I tak to powstała anegdotka jak to świadek zmodyfikował mszę.
Cała ta sytuacja nas rozbawiła i rozluźniła.
Kazanie było bardzo ciepłe i odpowiednie do chwili…
Nadszedł moment przysięgi….
W momencie kiedy miałam mikrofon przed ustami poczułam się najbardziej zestresowana, ale jak już zaczęłam mówić cała trema uciekła.











